Полная версия
Światło Nocy
Do licha, paskudna sprawa. Nagle pożałowała, że była dla niego taka niemiła. Chciałaby, żeby Quinn miał do niej takie uczucia. Byłoby miło gdyby wyrażał trochę więcej emocji w stosunku do niej i do tego co ona do niego czuje. Kurde, mogłaby nawet pogodzić się z porzuceniem, gdyby tylko zdobył się na odwagę powiedzieć jej to prosto w oczy.
Pochyliła się i położyła rękę na ramieniu Trevora, po czym pomyślała o tym jak odwrócić jego myśli, a jednocześnie załatwić sobie towarzystwo na łowy.
Kat uśmiechnęła się na tę myśl i zaczęła układać plan w swojej głowie. Tamtego wieczoru Trevor od razu wiedział, że Kat należy do jaguarów, zatem nie kłamał mówiąc że jest paranormalnym detektywem. Chłopakom chodziło o zebranie wojska, a jej właśnie nadarzyła się okazja kogoś zwerbować… to chyba proste?
„Sorry, muszę cię przeprosić, ale idę zrobić z siebie żywą tarczę dla wampirów, którzy pozostawiają martwe ciała przed wejściem do naszego lokalu,” Kat zamierzała właśnie przejść na drugą stronę baru, kiedy Trevor złapał ją za nadgarstek tak szybko, że nawet nie zauważyła, że się w ogóle poruszył. Uniosła jedną brew, patrząc na trzymającą ją dłoń.
„Puść mnie, chyba że chcesz mi pomóc,” powiedziała.
„Mówisz poważnie?” zapytał Trevor.
Jemu też ta teoria wydawała się prawdopodobna, chociażby dlatego, że właśnie teraz wszystko wskazywało na baby boom wśród wampirów… no i te ledwo widoczne ślady po zębach. Problem stanowił fakt, że Trevor nie miał żadnego doświadczenia w walce z wampirami… poza szkoleniami, ale to nie miało znaczenia. Tak czy inaczej szukał wymówki żeby móc tu się kręcić, przynajmniej do powrotu Envy, więc dotrzymanie towarzystwa siostrze rywala wydało mu się dobrym pomysłem.
Kat kiwnęła głową i zabrała rękę z jego ramienia. „Czy twoi bracia są przy tobie?” zapytał Trevor zdając sobie sprawę, że kiedyś pożałuje tego pytania.
„Ogólnie są przy mnie, ale każdy z nich podąża we własnym kierunku.” Odpowiedziała Kat z nadąsanym wyrazem twarzy, „Wygląda na to, że nikt nie chce mieć dziewczyny w zespole.”
Jakby na potwierdzenie jej słów, dokładnie w tym momencie Steve i Nick zeszli po schodach i razem udali się w kierunku drzwi. Nick obdarzył Kat twardym, wymownym spojrzeniem, mając nadzieję że zrozumie aluzję i posłucha polecenia Warrena… czyli pozostanie tutaj, w bezpiecznym miejscu. Poczuł się jednak trochę bardziej komfortowo, kiedy Kat w odpowiedzi obdarzyła go lekkim uśmiechem, sugerującym, że nie żywi do niego urazy.
Kiwając w stronę schodów Kat zwróciła się do Trevora, „Widzisz, wszyscy podobierali się w zespoły… tylko ja zostałam bez pary.” Uśmiechnęła się do Trevora szeroko, tak jakby to już nie miało znaczenia. „Nie przeszkadza mi to, lubię polować samotnie.”
Trevor uśmiechnął się i splótł ręce na barze. Pochylił się do przodu i dał znak Kat, żeby zrobiła to samo.
„Nie samotnie,” potrząsnął głową.
Quinn i Warren zatrzymali się schodząc po schodach prowadzących na dół do klubu. Warren zdawał sobie sprawę, że dziś mieli aż za dużo personelu i jeżeli chodzi o bar, to wszystko powinno przebiegać gładko, ale jednak postanowił zatrzymać się tam na chwilę i wydać kilka ostatnich poleceń służbowych.
W czasie gdy Warren poszedł rozmawiać z personelem, Quinn o mało nie przewiercił Trevora wzrokiem. Jego uwadze nie umknęło to, co zobaczył na monitorze: sposób, w jaki Trevor złapał Kat za rękę… oraz cała gama emocji, która nastąpiła tuż po tym. Kim dla Kat był ten facet? Sposób, w jaki rozmawiali wskazywał na to, że mają jakąś wspólną tajemnicę, którą nie zamierzają się z nikim dzielić, a to doprowadzało Quinna do furii.
„Co to za typ obok Kat?” Quinn zapytał Warrena, kiedy tamten skończył rozmawiać przez interkom.
Warren odwrócił się i dostrzegł byłego faceta Envy. Domyślał się, że rozmowa przy barze dotyczyła Envy oraz, że Kat właśnie tłumaczyła Trevorowi, że jego była dziewczyna wyjechała. To było dobre posunięcie, ponieważ skoro już jej tu nie było, to może ten paranormalny detektyw wreszcie da sobie spokój i pójdzie węszyć gdzie indziej.
„To tylko miejscowy masochista, który lubi dostawać paralizatorem od pięknych kobiet,” Warren zachichotał z własnego dowcipu. Quinn nawet się nie uśmiechnął. W tym momencie Warren stwierdził, że jednak wolałby być w zespole z Michaelem. Przez moment zastanawiał się, czy było już zbyt późno na zmianę partnera, ale ostatecznie zrezygnował z tej myśli. Gdyby Quinn i Kane dostali przydział do tego samego zespołu, to byłaby prawdziwa katastrofa.
Intuicja Trevora podpowiedziała mu, że ktoś mu się przygląda. Detektyw odwrócił głowę w stronę drzwi. Prawie nie potrafił opanować zdziwienia, gdy jego oczom ukazali się Quinn Wilder i Warren Santos. Gdyby jego podejrzenia teraz nie były skierowane gdzie indziej, Trevor byłby prawie pewien, że ta para była zamieszana w niedawne morderstwa oraz, że planują następny krok. Ale takie wąskie myślenie było zarezerwowane dla półmózgów z miejscowego komisariatu.
„Co tu robi właściciel Światła Nocy?” Zapytał Trevor, odwracając się do Kat.
„Wszyscy staramy rozwiązać ten sam problem wampirów,” odpowiedziała Kat, a jej pełen sprzeciwu wzrok spotkał się z wzrokiem Quinna. No nieźle, wyglądało na to, że jest wkurzony. Chcąc tylko sprawdzić, czy jej się nie przywidziało, Kat pochyliła się w stronę Trevora, żeby to wyglądało tak, jak gdyby szeptała mu coś do ucha, „Czy masz może jakąś broń, której moglibyśmy użyć, żeby mieć równe szanse?” Mówiąc to Kat puściła do niego oko, zdając sobie sprawę, że właśnie pozyskała kolegę do zespołu.
Trevor przez chwilę zastanawiał się nad jej pytaniem, w myślach robiąc inwentarz rzeczy, które miał w bagażniku.
„Taa, coś tam się znajdzie w samochodzie,” przyznał. „Może będziemy musieli podjechać do mnie po więcej, mam trochę sprzętu w moim schowku na broń.”
‘Cudownie,’ pomyślała Kat.
W momencie gdy Warren i Quinn przechodzili obok baru, odbiornik interkomu w uchu Warrena znowu zaczął brzęczeć. Quinn wcale się nie przejmował spóźnieniem. Dzięki temu mógł się dowiedzieć o czym naradzała się szczęśliwa para przy barze.
Kat dostrzegła zbliżającego się Quinna, szybko podeszła do niego na drugi koniec baru tak, żeby znaleźć się w miejscu gdzie Trevor nie podsłucha, a Quinn jej nie wyda. Sięgnęła po butelkę, odwróciła się i stanęła twarz w twarz z Quinnem, który teraz znajdował się między nią a barem.
„Czy oś podać?” Zapytała Kat i sarkastycznie uniosła brew. „Wiesz, że klienci nie mogą wchodzić za bar.”
Quinn zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku, chociaż i tak znajdował się już zdecydowanie za blisko. Zablokował jej możliwość wywinięcia się, kładąc rękę na półce za jej ramieniem. Widząc, że Kat spogląda przez jego ramię na mężczyznę, z którym przed chwilą rozmawiała… Quinn warknął, „Dziś nie czas na rozrywkę, Kat. Ostrzegam cię. To, że nie bierzemy cię ze sobą na polowanie nie znaczy, że żaden wampir nie odważy się wejść do tego lokalu.”
Kat głośno wypuściła powietrze, wiedząc, że Quinn próbuje ją zwieść starą sztuczką. Daj komuś poczuć, że jest ważny, przydzielając mu nieistotne bezpieczne zadanie.
„Dam sobie radę,” poinformowała go, dając nura pod jego ramieniem i idąc z powrotem w stronę Trevora. „A jeżeli będę czegoś potrzebować, to jest już tu ktoś, kto mi chętnie pomoże.” Te ostatnie słowa zostały wypowiedziane z uwodzicielską nutką w głosie. To było kłamstwo, ale Quinn zasłużył sobie na to, gdyż poważnie ją wkurzał.
Kat uśmiechnęła się w duchu, wiedząc, że Quinn pomyśli, że jej chodzi o podryw, a Trevor pomyśli, że o wspólną wyprawę na wampiry. W tym właśnie momencie Warren skończył załatwiać swoje sprawy i dał Quinnowi znak, że jest gotowy do wyjścia.
Quinn zacisnął usta, stanął za Kat, pochylił się i prawie dotykając wargami jej ucha wyszeptał, „Życzę ci bezpiecznej nocy.” Z zadowoleniem zauważył, jak jej ciało, od szyi aż do ramion pokryło się gęsią skórką.
Kat poczuła, jak uginają się pod nią kolana i musiała przytrzymać się baru. Próbując dojść do siebie, podskoczyła jednak, gdy usłyszała głos Michaela tuż za swoimi plecami.
„Uważaj, jak ciągniesz kota za ogon, złotko,” przypomniał jej Michael, po czym kiwnął głową w kierunku Trevora i udał się na dach, aby spotkać tam Kane’a.
Trevor zmarszczył czoło na widok konsternacji, która malowała się na twarzy Kat. „Czy to był wampir?”
„Nie, dżentelmen, który pomaga nam polować na prawdziwe potwory,” powiedziała Kat z przekonaniem, a potem dodała w myślach, że właśnie on, jako jedyny nie robi afery z tego, że ona chce dzisiaj stąd wyjść. „Cóż, wygląda na to, że się spóźniamy. Jesteś gotowy do wyjścia?”
*****
Kane dreptał po dachu tam i z powrotem, zaciągając się papierosem i sporadycznie wymachując rękami. Czekając na Michaela, stawał się coraz bardziej niespokojny.
„Jaguary i kuguary,” zamruczał pod nosem. „Są gorsi od zwykłych domowych kotów. Każdy z nich chciałby wydawać rozkazy. Wolałbym raczej współpracować z Kojotami, niż z tym ścierwem.”
Michael zbliżył się do krawędzi dachu, zaszedł Kane’a od tyłu i usłyszał jak tamten na głos wyraża swoje niezadowolenie. Zmarszczył czoło, gdy Kane nagle umilkł, wyczuwając jego obecność i odwrócił się w jego stronę.
„Do licha, Kane, czy w końcu zamierzasz ze mną pogadać o tym co cię ciągle gryzie?” zapytał Michael podchodząc coraz bliżej.
„Raczej nie,” odpowiedział Kane.
„Spoko,” Michael czekał, wiedząc, że bardziej niż kłótni, Kane nie cierpi braku zainteresowania tym co ma do powiedzenia. Potrzebował zawsze udowodnić swoją rację.
Kane odszedł na drugi koniec budynku z intencją zachowania pewnego dystansu. Zupełnie mu wyleciało z głowy, że Michael był w stanie go wyśledzić… przez cały ten czas zdążył się już od tego odzwyczaić. „Raven był chyba trochę zawiedziony, że nie wszyscy z jego wojska przyszli do magazynu na naradę… paru świrów dało sobie wolne. Podejrzewam, że wampiry, których zabrakło na naszej zabójczej imprezie, musiały gdzieś znaleźć bezpieczną kryjówkę na dzień. Zamierzam to sprawdzić.”
Michael nie odezwał się słowem, patrząc jak Kane oderwał się od krawędzi dachu, by za moment wylądować na chodniku. Zamierzał zrobić dokładnie to samo, gdy nagle coś na dachu budynku po drugiej stronie ulicy przykuło jego uwagę.
Przyglądając się uważnie, Michael dostrzegł tylko cień znikającej postaci. Coś w tym cieniu było dziwnie znajome, ale Michael nie potrafił określić co.
Czy ten ktoś polował na Kane’a, a może na niego? Próbując chwilowo odwrócić swoją uwagę, Michael spojrzał w dół i uśmiechnął się spadając. Choć nie widział już Kane’a i znał drogę do magazynu, raczej niż podążać tą drogą, wolał kierować się wołaniem swojej własnej krwi, która krążyła w ciele jego przyjaciela. Nim zdążył zbliżyć się do magazynu, jego uszy już wychwyciły krzyki wampirów, zaskoczonych przez Kane’a.
Zatrzymał się na chwilę w drzwiach i posługując się swoim niezwykłym wzrokiem, rozejrzał po ogromnym ciemnym pomieszczeniu. Kane już miał na swoich plecach dwóch wampirów, a kilku innych zamierzało rzucić się na niego zwartą grupą. Michael wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i udał się w kierunku Kane’a, gdy głos tamtego odezwał się echem w jego głowie.
„Sam to załatwię. Zabezpiecz tyły i nie daj nikomu uciec,” powiedział Kane na wydechu, jednocześnie łamiąc kark wampirowi, który właśnie próbował wyrwać mu krtań. Zerwał się nagle i puścił swoją ofiarę, czując jak kły innego wampira wbijają mu się w ramię.
Michael uniósł obie brwi w niemym zdziwieniu i stanął drzwiach.
„Dobrze, skoro jesteś tego pewien.” Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o metalową futrynę.
„Wiesz co… nudzi mi się,” powiedział, a po chwili, dodał zwracając się do bezdusznych wampirów, które jeszcze nie były zaangażowane w walkę, „Nie sądzę, żeby któryś z was zechciał sprawić mi tę przyjemność i spróbował uciekać?”
Kiedy Kane’owi wreszcie udało się oddzielić głowę pierwszego wampira od ciała, jeden ze stojących przy ścianie spróbował zrobić dokładnie to, co zasugerował Michael, ale gdy tylko się ruszył w kierunku wyjścia, Kane złapał go od tyłu za skórzaną kurtkę. „To chyba nie jest dobry pomysł,” wyszeptał złowieszczo i zaczął walkę.
„Czy twoja matka nie powiedziała ci, że trzeba się dzielić?” Michael uśmiechnął się, patrząc jak Kane sprawia tamtemu łomot. Miał wrażenie, że w tej chwili Kane potrzebował bólu, żeby poczuć, że naprawdę żyje. Nie wątpił, że Kane wyjdzie zwycięsko z tej walki, a uwolnienie agresji i emocji może tylko pomóc jego przyjacielowi w ponownym otwarciu się na świat… nie ma to jak terapia.
„Moja matka była złodziejką,” odpowiedział Kane, wyskakując w górę i uderzając obunóż w klatkę piersiową wampira, który szarżował prosto na niego. Siła uderzenia wybiła wampira w powietrze, a Kane poleciał do tyłu i wylądował na plecach. Zrobił sprężynę i po chwili był z powrotem na nogach. „Moja matka nie była przekonana co do dzielenia się.”
„Obydwaj dobrze wiemy, że twoja matka nie była złodziejką,” skarcił go Michael, „Była dobrze urodzoną damą.”
Kane właśnie dostał w pysk i leciał do tyłu. Michael przyglądał się, jak Kane przelatuje obok niego i ląduje na tej samej kupie śmieci, na której już kiedyś siedział, uderzony przez Krissa. Westchnął głęboko, widząc, że Kane zaczyna wyglądać jak krwawa miazga. Nie zważając na ból i rany Kane rzucił się znowu w wir walki, szarpiąc i niszcząc wszystko, co napotkał na swojej drodze.
„Czy wciąż jesteś pewien, że nie potrzebujesz wsparcia?” zapytał Michael przez dźwięki gruchotanych kości i stóp klapiących w coraz większych kałużach krwi. Zaśmiał się, słysząc jak Kane zaczyna mamrotać jakieś zaklęcie Syna. Kane przerwał w pół słowa, trafiony pięścią w szczękę.
„No nie,” wyszeptał jak już odzyskał głos i splunął krwią prosto w twarz wampira, który go trafił. Następnie złapał drewnianą drzazgę z krzesła, które zostało zniszczone podczas bójki i wsadził ją w usta wampira tak, że wyszła drugą stroną przez kark.
Michael tylko się skrzywił. Obserwował uważnie całą bójkę i naliczył już trzy zlikwidowane wampiry. Pozostały jeszcze cztery. Kane był nieustraszonym wojownikiem, to było widać zwłaszcza teraz, po tym jak został pogrzebany żywcem. Ta myśl przypomniała Michaelowi o nurtującym go pytaniu: jak Kane’owi udało się złamać krępujące go zaklęcie bez użycia krwi pokrewnej duszy?
Nie minęło dwudziestu minut, jak Kane upadł na kolana. Patrzył przez czerwoną mgłę i słyszał zbliżające się plaskanie. Otarł krew z ust i spróbował się podnieść. Roześmiał się, gdy rozjechały mu się nogi na podłodze, która była cała śliska od krwi.
„A nagrodą dla zwycięzcy będzie worek opatrunków i zasłużony odpoczynek w domu Michaela,” Michael pochylił się nad Kane’m oplótł go ramieniem i pomógł wstać. Zatoczyli się kilkakrotnie zanim zdołali złapać równowagę.
„Chyba masz jakiś dom?” zapytał Kane, w nadziei, że jeżeli będzie coś mówił, to nie straci przytomności zanim dotrą na miejsce. Tak naprawdę Kane wiedział, gdzie mieszkał Michael, ale wolał się do tego nie przyznawać. Nie chciał, żeby Micheal się na niego wściekł za to, że przez tyle czasu trzymał się z daleka. On sam z tego powodu odczuwał do siebie pewien żal, ale kierowała nim wewnętrzna potrzeba zachowania dystansu.
„Jasne, że mam. Przecież jestem dorosły. W dodatku trumny wyszły z mody.” Michael ugryzł się w język. Tym razem jego żart nie był zabawny. „Chawira jest ogromna. Przedtem mieściło się w niej jakieś wiktoriańskie muzeum sztuk pięknych, ale przenieśli się do nowego lokalu w Beverly Hills. Może gdybyś się do mnie wprowadził, to miejsce stałoby się czymś w rodzaju domu.”
„Chcę mieć zwierzaka,” znienacka zakomunikował Kane, skupiając się na stawianiu jednej nogi przed drugą tak, żeby nie upaść.
„Że co?” zapytał Michael.
„Jeżeli mam z tobą zamieszkać, to chcę mieć zwierzaka.”
Michael tylko się uśmiechnął. Wyglądało na to, że przez te wszystkie lata jego stary przyjaciel nie stracił swojego zamiłowania do psów.
Rozdział 3
„O co chodzi z Micah?” Nick zapytał Stevena podczas gdy parkowali między dwoma busami na parkingu przy kościele.
„Jak to zwykle bywa, Micah i Quinn pokłócili się o to, kto wydaje rozkazy, Micah strzelił focha i ulotnił się żeby ochłonąć.” Odpowiedział Steven wysiadając z auta. Wciąż go bawiło, że jaguary mogły mieć prawo jazdy… jaguar za kierownicą… niezłe jaja. „Razem trenowali sztuki walki. Bójka to dla nich nic nowego.”
„Dlaczego w takim razie nie wrócił?” Zastanawiał się Nick.
„I to jest właściwe pytanie,” przytaknął Steven, „Quinn uważa, że Micah uciekł, ale ja się z nim nie zgadzam.”
„Skąd masz tę pewność?” Zapytał Nick z zaciekawieniem.
„Stąd, że Alicia wróciła do domu zaledwie kilka tygodni przed jego zniknięciem. Micah nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł ją zabrać do domu. Nawet gdy Nathaniel jeszcze żył, Micah był dla niej bardziej troskliwy, niż prawdziwy ojciec. Nie odszedłby dobrowolnie, wiedząc, że ona jest w domu.” Wzruszył ramionami, po czym dodał, „Nawet gdyby postanowił porzucić rodzinę, z pewnością zabrałby ją ze sobą.”
Nick pokiwał głową, zastanawiając się, czy wampiry miały cokolwiek wspólnego z tajemniczym zniknięciem Micah. Nie wyglądało to dobrze, dlatego Nick chciał wierzyć, że Micah po prostu porządnie się wkurzył i potrzebował trochę więcej czasu na ochłonięcie. Jutro porozmawia z Alicią i dopyta ją dokładnie.
Steve spojrzał w górę na monumentalny kościół, ozdobiony zewsząd misternymi rzeźbami i figurami świętych. Kościół prezentował się tak dostojnie dlatego, że został tu przewieziony z Rzymu. Ktoś musiał zainwestować ogromne kwoty w to przedsięwzięcie. Ci najzamożniejsi często byli największymi grzesznikami, dlatego zależało im aż tak bardzo na zademonstrowaniu swojej pobożności.
A naprawdę chodziło o to, że to właśnie tu, w tym kościele, po każdej niedzielnej mszy burmistrz spotykał się z przedstawicielami mafii i ubijał z nimi interesy. Jednakże jemu zależało na odpowiedzi na inne pytanie… co ta dziewczyna robiła tutaj sama w środku nocy?
W kościele panował mrok, nie licząc kilku okien które wpuszczały trochę światła na piętro. Z tego co pamiętał, tam chyba mieściła się zakrystia. Zastanawiał się też, czy tu mieszkał ksiądz, którego on zamknął bezpiecznie w szafie. To było coś, czego do tej pory nie potrafił zrozumieć. Musiał przyznać, że ci katolicy byli naprawdę wierzący.
Zdążył już opowiedzieć Nickowi wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy… a raczej prawie wszystko. Za żadne skarby nie podzieli się z nim historią ze strojem małego chórzysty. Steven pokiwał głową i pociągnął za klamkę drzwi, licząc na to że będą zamknięte na klucz. Zaskoczyło go jednak kiedy drzwi otworzyły się z łatwością.
„To nie było rozsądne,” Nick zmarszczył brwi, wyciągnął z rękawa nóż i wszedł do środka. „Po tym, co wydarzyło się tamtej nocy, raczej powinni byli zaryglować drzwi.”
„Chyba, że przysłowiowo… każdy jest tu mile widziany,” Steven wzruszył ramionami i ostrożnie przeszedł przez próg. „A może ojczulek spodziewa się gości.”
„Powiedziałem już, że to nie jest dobry pomysł,” wycedził Nick, wyczuwając obecność innych paranormalnych. „Czuję zapach ludzi, dobiegający z góry, ale jest tu coś jeszcze. Wątpię, żeby to coś przyszło tu do spowiedzi.”
„Idę sprawdzić, czy z księdzem wszystko w porządku. Jeżeli odkryjesz obecność wampirów, nie wygłupiaj się i nie spiesz z działaniem, zanim nie sprowadzimy posiłków.” Steven skierował się w stronę schodów, pozostawiając Nickowi swobodę w podejmowaniu decyzji.
Nick tylko pokiwał głową i zaczął szukać wejścia do podziemi kościoła. Z reguły było tak: im gorsze były potwory, tym głębiej pod ziemią lubiły się schować. Nawet nie próbował się przed nimi ukrywać, wiedział, że wampiry widziały w ciemności przynajmniej tak samo dobrze jak on.
Nick znalazł drzwi z napisem ‘piwnica’, otworzył je i zaczął szybko schodzić po schodach. Czując wilgotny zatęchły zapach Nick zmarszczył nos i kichnął. Nie cierpiał piwnic.
Na górze Steven robił dokładnie to samo: otwierał drzwi i zaglądał do każdego pomieszczenia. Zobaczył światło, dochodzące spod drzwi tego samego pokoju, co ostatnio. Tym razem zapukał przed wejściem. Po zapachu, dochodzącym zza drzwi zorientował się, że staruszek jest sam.
„Czy to ty, Jewel?” padło pytanie zza drzwi.
Steven zdążył się cofnąć, zanim drzwi otworzyły się szeroko… po czym stanął twarzą w twarz z księdzem. Na dobrodusznej twarzy staruszka malowało się zaskoczenie. Ksiądz patrzył na Stevena szeroko otwartymi oczyma. Steven był przewidujący, dlatego szybko wysunął przed siebie rękę, zanim staruszek zdążył zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.
Steven wcisnął się do środka i zaczekał, aż pod ciężarem starszego mężczyzny drzwi domkną się za jego plecami. Odwrócił się wystarczająco szybko, żeby kucnąć i uniknąć jakiegoś ciężkiego przedmiotu, rzuconego w jego kierunku przez księdza.
„Mówiłem już, że nie jestem wampirem,” tłumaczył się Steven.
„A ja ostatnio ocknąłem się w szafie.” Przypomniał mu ksiądz, cofając się do biurka. Steven tylko westchnął patrząc jak dłonie duchownego przemieszczają się po biurku, najwyraźniej w poszukiwaniu kolejnego przedmiotu, którym można się posłużyć jako bronią. Uniósł brew obserwując jak ksiądz podnosi z biurka ciężki zszywacz.
„Nie chcę księdza skrzywdzić,” powiedział Steven, „Ale jeżeli nie odłoży ksiądz tego zszywacza, to znowu obudzi się w szafie.” Widząc jak staruszek odkłada zszywacz i wstaje, Steven pokiwał głową w geście wdzięczności.
„Nie przyszedłeś tu się wyspowiadać?” W głosie kapłana wciąż było słychać strach.
„Wybacz mi ojcze bo zgrzeszyłem,” zażartował Steven, ale widząc, że ksiądz nie podziela jego rozbawienia, złapał krzesło i obrócił je w drugą stronę, zauważając przy tym, że ksiądz coraz bardziej się cofa. Chciał już przewrócić oczyma, ale tylko usiadł okrakiem na krześle i splótł ręce za niskim oparciem. „Czy księdza nie obchodzi to, że poniekąd za moją sprawą ksiądz wciąż jeszcze żyje? Gdybym księdza nie ukrył w bezpiecznym miejscu, nie jestem pewien, czy ksiądz byłby wciąż po stronie aniołów.”
„Ale w jaki sposób…” teraz ksiądz wyglądał na jeszcze starszego. Niedołężnym krokiem przeszedł za biurko i osunął się na krzesło. „Zszedłem wtedy na dół i zobaczyłem nieznajomych, którzy sprzątali. Chaos… Pozostałem w ukryciu. Robili to tak szybko i cicho. Jak wy to wszystko robicie?”
„Czy uwierzyłby ksiądz, gdybym powiedział, że jest z nami anioł?” Starszy mężczyzna podniósł oczy na Stevena i spojrzał na niego twardo, podczas gdy Steven mówił dalej, „Przyszedłem tu z kolegą, żeby upewnić się, czy w kościele jest wciąż bezpiecznie.”
„Czy myślisz, że jest ich więcej?” Ksiądz ukrył twarz w dłoniach.
„Jestem pewien, że jest ich więcej. Pytanie, czy są tutaj?” Steven wstał, wiedział, że nie powinien zostawiać Nicka samego aż tak długo. Jego przyjaciel miał opinię osoby nieustraszonej, i to właśnie go martwiło. „Nie chcemy powtórki tamtej sytuacji.”
Ksiądz patrzył na niego uważnie, tak jak gdyby próbował znaleźć nieścisłości w całej tej historii. W końcu westchnął i pokiwał głową, „W porządku. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że mówisz prawdę. Wierzę ci. Dziwne i niezbadane są drogi Pańskie. Róbcie to co ma być zrobione.”
„Mam nadzieję, że tym razem nie znajdziemy żadnych… demonów i nie będziemy musieli księdza zamykać, jeżeli obieca mi ksiądz, że zamknie się sam w tym biurze.” Nagle przypomniał sobie słowa księdza, kiedy otworzyły się drzwi i zapytał, „Czy ksiądz spodziewa się kogoś?”
„Tak, ona miała przyjść do mnie tamtego wieczoru ale…” ksiądz machnął ręką, „Zadzwoniła do mnie godzinę temu i powiedziała, że zaraz tu będzie.”
Steven poczuł jak jego puls przyspiesza. „Tamtego wieczoru była tu dziewczyna. Piękna blondynka… muszę z nią porozmawiać. Czy ksiądz ją zna?”
„Jewel?” Zapytał duchowny. „Jasne, czekamy na ślub.”
„Co?” Zapytał Steven podniesionym głosem, po czym wycedził, „A od kiedy to leciwi księża mogą się żenić, zwłaszcza z młodymi pięknymi blondynkami?”
„Mądrala z ciebie,” ksiądz pokiwał głową i dodał z determinacją, „Ja mam udzielić jej ślubu… a jej narzeczony to nie twoja sprawa. Poza tym, zostaw to dziecko w spokoju. Ma i bez was wystarczająco problemów ze innymi potworami. Nie powinniście mieszać jej w sprawy wojny demonów.”
Steven zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to co usłyszał. Założyłby się, że zamiast ‘potworami’, ksiądz zamierzał powiedzieć ‘gangsterami’. Jak zwał tak zwał, w swoim własnym życiu Steven także miał nieprzyjemność zetknąć się z tym drugim rodzajem. Lubili przychodzić do Światła Nocy, ponieważ był to jeden z najbardziej renomowanych klubów w mieście. Mogli się poczuć swobodnie i bezkarnie, wiedząc że nikogo z niższych klas nie stać na wstęp do tego lokalu.