bannerbannerbanner
Настройки чтения
Размер шрифта
Высота строк
Поля
На страницу:
1 из 2

“Oceniłem tę książkę na 4/5 i zdecydowanie ją polecam.”—FicBot

MORDERSTWA OBCYCH

Stephen Goldin

Wydawca: Parsina Press

Wydawca wersji polskiej: Tektime

Alien Murders, Copyright © 2009 by Stephen Goldin. All Rights Reserved.

The Height of Intrigue, Copyright © 1994 by Stephen Goldin. All Rights Reserved. Originally published in Analog Magazine.

The Sword Unswayed, Copyright © 1998 by Stephen Goldin. All Rights Reserved. Originally published in Analog Magazine.

Cover image Copyright Steve Johnson | Dreamstime Stock Photos.

Tytuł oryginału: Alien Murders

Przełożyła: Anna Kłys

Spis treści

Apogeum intrygi

Niedzierżony miecz

Kilka slów o Stephenie Goldinie

Jak skontaktować się ze Stephenem Goldinem

APOGEUM INTRYGI

Kiedy zadzwonił telefon, Rabinowitz nie otworzyła nawet oczu. “Ktoś jest cholernie nieuprzejmy,” mruknęła, po czym dodała głośniej, “Telefonie: tylko dźwięk. Halo?”

Odpowiedział jej nieznany męski głos, “Czy pani Debra Rabinowitz?”

“De-bor`-ah,” odruchowo go poprawiła. “Świętej pamięci Deborah Rabinowitz. Czy coś się stało, inspektorze?”.

Zapadła cisza. “Skąd pani wie, że... ach, bo przecisnąłem się przez pani kod osobisty. Bardzo to sprytne, proszę pani.”

“Komplementy mówi się tylko przy wejściu dla służby. Mam nadzieję, że ten telefon jest wart odłączenia osobistego kodu zwykłego podatnika.”

“No cóż, uważam, że tak właśnie jest. Czy miałaby pani coś przeciwko temu, abym wpadł do pani?”

“Osobiście?”

“Tak, to właśnie miałem na myśli”.

“Proszę zadzwonić za dwanaście godzin. Jestem pewna, że zwłoki wstaną do tego czasu.”

“Miałem raczej na myśli, za pięć minut. Właśnie przejeżdżam przez zatokę.”

“Za pięć minut? Ma pan nakaz?”

“Νo cóż, miałem nadzieję, że unikniemy takich nieprzyjemności na tym etapie.” Zamilkł. “Czy potrzebuję nakazu?”

“Za pięć minut”, Rabinowitz westchnęła. “Telefonie: zakończ rozmowę”.

Przetarła oczy, by je zmusić do otworzenia, po czym odwróciła głowę, by spojrzeć na zegar. 14:14. Nie jest to nietypowa godzina dla ludzi, którzy żyją według lokalnych ziemskich godzin. “Zombie się wybudza”, westchnęła, wytaczając swoje protestujące ciało z łóżka wodnego.

Zatoczyła się nago do łazienki, załatwiła się, a następnie przeleciała szczotką przez swoje, na szczęście, krótkie brązowe włosy. Spojrzała się na swój makijaż i aż się skuliła ze strachu. “Bez makijażu. Zombie nie noszą makijażu; sprzeczne z zasadami Unii.”

Zataczając się jeszcze bardziej wróciła do sypialni. Otworzyła drzwi szafy. Wpatrywała się tępo w jej zawartość przez trzy minuty bez ruchu. Rozległ się dzwonek do drzwi.

“Punktualność. Postrach małych umysłów. Nie, to konsekwentność. Domofonie: tylko dźwięk, drzwi wejściowe. Chwileczkę. Zaraz schodzę. Domofonie: wyłącz się”.

Złapała prostą żółto-białą sukienkę plażową i wsunęła ją na swoje nagie ciało. Prawie nieubrana, zeszła po schodach, opierając się ciężko na poręczy i mrucząc: “To dopiero dobijanie się! Gdyby przy bramie piekła był odźwierny, wiecznie by tylko musiał klucz obracać.” Kiedy wreszcie dotarła na dół w zadowalający sposób prezentowała się jako w pełni świadoma osoba.

Otworzyła drzwi, przed nią stał nadmiernie schludny mężczyzna w dostosowanym drogim garniturze. Mógł być po trzydziestce, ale trudno określić wiek mężczyzn ze Wschodu. Pomimo popołudniowego wiatru, nawet jeden włosy na jego głowie nie znajdował się nie na swoim miejscu.

“Pani Rabinowitz?” Zapytał, obrzucając ją pełnym uznania spojrzeniem.

“Tak. To określa jedną z obecnych tu osób.”

“Przepraszam. Jestem detektyw William Hoy. Czy mogę wejść?”

“Czy byłoby nieuprzejme z mojej strony domagać się od pana formalnej prezentacji?”

“Ani trochę. To niegrzecznie z mojej strony, że nie zaoferowałem tego w pierwszej kolejności.” Jego dłoń jednym naturalnym ruchem wsunęła się do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjęła z niej dowód osobisty i odznakę. Rabinowitz zmrużyła oczy, aby móc przeczytać je w jasnym popołudniowym słońcu.

“Interpol?” Uniosła z zaciekawienia brwi.

“Tak, proszę pani. Czy mogę wejść?”

„Tylko jeśli obiecasz nie nazywać mnie więcej „panią”. Czuję się wystarczająco sędziwa tego poran... popołudnia.”

“Zgoda.” Detektyw Hoy wszedł do środka. “Chciałbym bardzo serdecznie podziękować za tak szybkie spotkanie.”

“Subtelnie dałeś mi do zrozumienia, że nie mam wielkiego wyboru. Proszę za mną. Mam nadzieję, że wybaczysz mi panujący tu stan rzeczy. Ludzie rzadko odwiedzają mnie osobiście.”

“Nie wychowałem się w przepychu. Choć twój dom wygląda całkiem trumpowato z zewnątrz.”

“Dziękuję. Ma ponad dwieście lat. Elita wiktoriańskiego San Francisco lubiła budować swoje domy letnie tutaj w Alameda.”

Zaprowadziła go do salonu i zaproponowała mu, aby usiadł. Usiadł na stojącym po lewo prostym fotelu, a ona zajęła miejsce za antycznym biurkiem, którego pulpit przynajmniej nie był zbyt mocno zaśmiecony.

Popatrzył z podziwem na półki zapełniające ściany wokół. “Nie sądzę, abym kiedykolwiek widział tak wiele książek w jednym miejscu.”

“Nazwijmy to pretensjonalnością. Słuchaj, zwykle jestem świetna w takich pogawędkach, ale zmęczenie sprawia, że wyjątkowo nie mam cierpliwości. Spałam zaledwie dwie godziny po 36 godzinach wirtuacji po całej galaktyce. Nie przyszedłeś tutaj, aby rozmawiać o moim domu ani na temat mojej biblioteki. Nic z tego nie obchodzi Interpolu. Powiedz mi proszę, po co tu przyszedłeś.”

Hoy uśmiechnął się. “Uprzedzili mnie, że łatwo mi z tobą nie będzie. “Ona jest córką dyplomaty, pełna uników i półprawd. No cóż, lubię osoby, które mówią to, co myślą.”

“Powiem o wiele więcej, jeśli nie przejdziesz do sedna”.

“Według danych firmy telefonicznej, wirtuowałaś sporo do planety Jenithar w ciągu ostatnich czterech miesięcy. A szczególnie do biura Path-Reynika Levexitora.” Potrząsnął głową. “Młodzieńca, z pewnością stanowiącego poręczny kąsek”.

Spojrzał się na Rabinowitz. “Zgadza się, czyż nie?”

“Mąż stanu, ale przyjaciel prawdy. Daleka jestem od kwestionowania prawdziwości danych firmy telefonicznej. Z Levexitorem prowadzę negocjacje w związku z wielostronnym kontraktem odnośnie do praw autorskich do książki na Jenithar. Wszystko całkowicie legalnie, dodam. Levexitor jest wysokiej rangi obywatelem swojego świata.”

“Wysocy rangą obywatele potykają się wcześniej” zauważył Hoy.

“Ale to dopiero może się zdarzyć,” przyznała Rabinowitz. “Moje interesy z nim należą do uczciwych.”

“Sprzedajesz jedynie dzieła chronione prawem autorskim?”

“Przede wszystkim. Delektuję się, będąc własnym szefem, a nie pracownikiem ONZ. Od czasu do czasu pośredniczę w niektórych porozumieniach dla Światowej Organizacji Literatury–”

“Spełniając swój patriotyczny obowiązek, oczywiście.”

“Dla prowizji, ale Ziemia korzysta na każdej transakcji.”

“Nie lubisz więc piratów literackich?”

“To jest pytanie czy stwierdzenie?”

“Proszę zrobić mi uprzejmość, pani Rabinowitz.”

“Moja odpowiedź brzmi: nie. Sztuka i idee są naszą jedyną walutą na rynkach międzygwiezdnych. Podcinałabym własne gardło, gdybym to rujnowała.”

“To brzmi jak bardzo praktyczna forma patriotyzmu.”

“Och, przepraszam, ty szukasz Deborah Rabinowitz idealistki. Ona mieszka około dwunastu godzin snu stąd. Powiem jej, że złożyłeś wizytę.”

Hoy roześmiał się. To był prawdziwy śmiech, bez udawania. “Jesteś zabawna, wiesz o tym? Cieszę się, że przyjechałem tutaj.”

“Odpowiada to więc ​​jednej z nas. Mój ‘praktyczny patriotyzm’ trochę się zestarzał i nie mam w ogóle ochoty na żarty.”

“Przechodzę więc do sedna. Mam powody, by sądzić, że twój znajomy Levexitor stara się kupić jakieś materiały z terytorium świata na czarnym rynku.”

Rabinowitz pochyliła się. “Czy nie należy to raczej do jurysdykcji Komisji ds. Własności Intelektualnej niż Interpolu?”

“Cóż, po fakcie, tak. My staramy się, aby sprawy nie zaszły aż tak daleko.”

“Utrzymać wszystko w rodzinie ONZ” podsunęła Rabinowitz.

“Coś w tym rodzaju” zgodził się radośnie Hoy. “Czy kiedykolwiek miałaś do czynienia z Komisją?”

Rabinowitz skrzywiła się. “Kilka razy.”

“Zatem rozumiesz”. Detektyw wstał z krzesła i zaczął uważnie studiować półki. “Myślę, że musiałem przeczytać niektóre z nich w szkole.”

“Jestem oficjalnie uznana za podejrzaną, detektywie?”

Hoy odwrócił się i spojrzał na nią. “Och, nie lubię używać słowa ‘podejrzany’ na samym początku sprawy. To daje ludziom błędne pojęcie. “Popatrzył w zamyśleniu na półki z książkami, po czym wyjął jedną z nich i wstawił ją dalej na prawo po dwóch innych tytułach. “Przepraszam, ale jedna była nie na swoim miejscu. Uderzyło mnie to. Ustawiłaś je w porządku alfabetycznym, prawda?”

“Dziękuję ci. Czuj się zaproszony do odkurzania ich co jakiś czas. Jeśli nie jestem podejrzaną–”

“Powiedzmy, że jesteś kimś, z kim naprawdę chciałem się spotkać i porozmawiać. I nie rozczarowałem się. Jesteś tak piękna jak i czarująca. Piękniejsza nawet niż na pliku graficznym.”

“Mój dzień jest wypełniony. Teraz, jeśli nie masz nic przeciwko–”

“Niektórzy ludzie mogą zawieść nasze nadzieje, wiesz? Myślisz, że powinni być fascynujący a nużą cię do łez. Ale nie ty. Ty-”

Rabinowitz wstała zza biurka. “Jeśli nie masz dalszych pytań–”

Hoy udał, że nie zrozumiał aluzji. “Jedno lub dwa. Czy ktoś inny z Ziemi był zaangażowany w twój kontrakt z Levexitorem?”

Rabinowitz ponownie usiadła. “Nie. Pośredniczyłam w imieniu Agencji Adler, ale byłam jedyną osobą reprezentującą interesy ludzkie w związku z tym kontraktem.”

Hoy skinął głową. “Czy Levexitor wspominał jakiekolwiek inne nazwiska, kontakty ludzkie?”

“Nie przypominam sobie.”

“Pracował nad następnymi kontraktami?”

"Nie, a powinien? Nie jestem jego partnerem. Nie powiedziałam mu także o innych kontraktach, nad którymi pracuję.”

“Rozumiem. Cóż, na razie to wszystko o co chciałem zapytać.” Hoy wstał i uśmiechnął się do agentki. “Sprawiło mi ogromną przyjemność spotkanie z panią, pani Rabinowitz. Czarującą przyjemność. Jeśli przypomnisz sobie cokolwiek, możesz mnie złapać za pośrednictwem lokalnego biura, po drugiej stronie zatoki.”

Rabinowitz wstała z krzesła, aby odprowadzić detektywa. “Oczywiście, jeśli okażesz się być zaangażowana w handel na czarnym rynku” kontynuował Hoy: “możesz być pewna, że wsadzę cię do więzienia na dłuższy czas. Ale jeśli nie jesteś tym, kogo szukam, może byś kiedyś przyjęła zaproszenie na kolację ze mną? Oczywiście po zamknięciu tej sprawy.”

“Przepraszam. Nigdy nie jadam kolacji”, powiedziała, zamykając za nim drzwi.

***

Po zamknięciu się drzwi, odwróciła się, osunęła się na nie, zamknęła oczy i westchnęła: “Upierdliwy elegancik.” Następną rzeczą, z jakiej zdała sobie sprawę to kiedy podskoczyła, jak jej podbródek uderzył ją w pierś. Wyprostowała się i nieśpiesznie otworzyła szeroko oczy. Na wprost przed nią były schody wiodące do sypialni. Obok schodów hol prowadzący do kuchni na tyłach domu. Wzmianka Hoya na temat kolacji wzbudziła zainteresowanie jej żołądka. “Muszę się jeszcze trochę przespać,” wymamrotała, “ale te schody.”

Przeszła powoli do kuchni, pewna, że jeśli poruszy się zbyt szybko, upadnie i zaśnie zanim uderzy o podłogę. Znalazła dwie skrobiowe kromki, które były zapewne chlebem, umieściła między nimi trochę niezidentyfikowanej pasty między nimi i pochłonęła tak przygotowany konglomerat, zanim zdążyła zbyt dokładnie się mu przyjrzeć. Niestety, kiedy wypełnił jej żołądek, poczuła się zbyt rozbudzona, aby iść spać. Pułapka czekała na nią po drodze do schodów.

Zatrzymała się przy otwartych drzwiach pokoju do wirtuacji, skręcając w jego stronę. Spojrzała do środka. “Jutro tego będę żałować”, wymamrotała. “Do diabła, już tego żałuję”. Rozmawiając sama ze sobą, weszła do środka. “Wirtuacja: Jenithar, biuro Path-Reynika Levexitora”.

“Przy odrobinie szczęścia”, mruknęła do siebie, “nie będzie go w biurze”.

Znalazła się w przedsionku w przestrzeni wirtuacyjnej dokładnie na zewnątrz biura Levexitora. Przed sobą miała dwie pary dużych drewnianych drzwi pozbawionych jakichkolwiek ozdób. Sam fakt, że zjawiła się tu, spowodowało włączenie jego jednostki wirtuacyjnej i jej przybycie zostało mu zgłoszone.

“Pani Rabinowitz,” odezwał się bezcielesny głos Levexitora. “Tak szybka kolejna wizyta to niespodzianka.”

“Jeśli przeszkadzam, Najwyższy, błagam o wybaczenie. Mogę wrócić, kiedy indziej.”

Zapadła dziwnie długa przerwa, zanim odpowiedział. “Nie widzę powodu, dla którego nie moglibyśmy teraz omówić niektórych spraw. Nie jestem niczym zajęty w tej chwili. Proszę wejść.”

Rabinowitz przeszła przez wirtualne drzwi znajdujące się na wprost przed nią. Wirtuacja do rzeczywistości Levexitora, za jego pozwoleniem, pozwoliła jej stać się jego gościem.

Niektóre istoty były tworami fantazji, tworzącymi wymyślne wirtualne siedliska egzotycznego kształtu. Jenitharpowie nie należeli do tego typu istot. Biuro Levexitora wyglądało dokładnie tak, jak za każdym razem, kiedy zjawiała się w nim w ciągu ostatnich czterech miesięcy. Ściany miały kolor bordowy z drobinkami złota, a podłoga była śliska i szara w kolorze łupków. Znajdowały się tam dwie pary drzwi–jedna, przez które weszła do biura i drugie na końcu pomieszczenia–nie było tu ani jednego okna. Światło rozpraszane było z nieokreślonych źródeł. Pomieszczenie to było niewielkie; ktoś tak ważny na Ziemi miałby bardziej przestronne biuro. A to był smutny, ponury pokój, prawie jak słabo umeblowana jaskinia–ale samego Levexitora trudno było nie nazwać Osobowością.

Naprzeciwko tylnej ściany stał niski stół roboczy, przy którym zwykł stać asystent Levexitora, Chalnas. Chalnas był urzędnikiem z rodzaju tych, którzy spędzają swój czas na notowaniu w padzie. Rabinowitz nie pamiętała, żeby kiedykolwiek słyszała go wypowiadającego pięć kolejnych słów, a nawet, żeby poprosił o wyjaśnienie jakiejś kwestii. Ale teraz Chalnas był nieobecny. Był jednym z tych ludzi, których prawie się nie zauważa, kiedy są obecni, ale ich nieobecność wydaje się czymś dziwnym.

W środku pokoju, za swoim własnym biurkiem stał Path-Reynik Levexitor. Jenitharpowie były istotami dwunożnymi, ale humanoidalnymi tylko w bardzo liberalnej definicji tego pojęcia. Byli kudłatymi cylindrami pokrytymi upierzeniem podobnym do marabutów. Dwa bardzo długie ramiona łączyły się z ich korpusem w miejscu, które powinno być pasem; mogli z równą łatwością dotknąć szczytu swojej nieznacznie cebulowej głowy co i podeszwy swoich szerokich stóp. Ich oczy były lepiej ukryte niż u owczarka, a ich głosy zdawały wydobywać się z całego ciała.

Przestrzenna wirtuacyjna projekcja Levexitora była bardzo wysoka, o pełną głowę wyższa od Rabinowitz. Jego marabut miał barwę lawendy, znacznie bardziej elegancki niż plebejski brąz Chalnasa. Był tak szlachetny, że właściwie nie było potrzeby, żeby się poruszał.

W pomieszczeniu nie było ani jednego krzesła. Rabinowitz stała, Levexitor stał Chalnas–kiedy był obecny–stał. Czynność celowego uczynienia siebie niższym w obecności innych była czymś ewidentnie nie do przyjęcia na Jenithar. Jeśli Rabinowitz nie byłaby w stanie siedzieć wygodnie na swoim tapczanie w domu, podczas ‘stania’ w wirtuacyjnej przestrzeni Levexitora, niektóre z jej sesji negocjacyjnych być może nie miałyby tak dobrego rezultatu.

“Witam, Pani Rabinowitz. Nie spodziewałem się stanąć obok pani tak szybko ponownie.”

“Strasznie przepraszam za najście, Najwyższy. Zostało jeszcze kilka drobnych szczegółów do ustalenia i pomyślałam, że moglibyśmy zakończyć tę sprawę raz na zawsze ... ale skoro nie ma Chalnasa, aby zapisać ustalenia–”

“Chalnas ma dziś dzień wolny, ale dobrze pamiętam temat naszych rozmów. Proszę kontynuować”.

Następne dziesięć minut Rabinowitz spędziła omawiając dokładne definicje praw autorskich odnośnie do podwodnych teatralnych przedstawień dla trzech powieści Tengera i dokładny czas trwania tych opcji. Choć był to wysiłek zupełnie bez sensu, dał jej uzasadniony pretekst, żeby tu być.

Nietypowo długie pauzy pojawiały się w odpowiedziach Levexitora, a on wydawał się coraz bardziej nieswojo. Oczywistym było, że w jego przestrzeni rzeczywistej działo się coś, co absorbowało co najmniej część jego myśli. Kiedy Rabinowitz zaproponowała, że, jak chce, może się zająć najpierw sprawami lokalnymi a do niej wrócić później, Levexitor odrzucił tę propozycję i kontynuował dyskusję.

Gdy obgadali kwestię dokładniej niż kiedykolwiek było to potrzebne, Rabinowitz powiedziała: “Najwyższy, waham się poruszyć tak delikatnych spraw przed kimś tak wysokim, ale coś mi nie gra tak bardzo, że czuję się zmuszona o tym wam powiedzieć.”

“Proszę się nie krępować, proszę mówić otwarcie,” zachęcił ją Levexitor.

“Bardzo dobrze, Najwyższy,” kontynuowała Rabinowitz. “Dotarły do mnie na Ziemi plotki, że tak zwane elementy przestępcze starają się przemycić nieco naszej literatury na rynki innych światów. Nie podano żadnych nazwisk, ale tylko najniższa kategoria naszych ludzi może zniżyć się do takiej działalności.”

“To interesujące, że porusza pani właśnie teraz ten temat, pani Rabinowitz. Proszę kontynuować.”

“Wiem, oczywiście, że Najwyższy jest poza podejrzeniem. Jako przyjaciel, jednakże zmartwiłam się, że być może nieświadomie Najwyższy jest oszukiwany przez tych sprytnych przestępców w celu podejmowania czynności, które z pewnością pomniejszają Najwyższego. Myślałam także, że może Najwyższy wie, jak dotrzeć do jego niższych kolegów, niektórzy z nich mogli ustąpić wielkiej pokusie. To są przestępcy bez skrupułów i umniejszają wszystkich, z którymi się zadają.”

“Rzeczywiście,” odpowiedział Levexitor. “Aż nazbyt dobrze mogę zrozumieć, jak ktoś, nawet najwyższy wśród nas, może chwilowo zostać skuszony przez takie oferty, zwłaszcza jeśli pochodzą one z wysokich źródeł.” Zapadła kolejna długa przerwa. “Tak”, w końcu odezwał się: “i mogę również zrozumieć ostateczne umniejszenie, o którym wspomniała pani. Mówiąc otwarcie, pani Rabinowitz–”

Levexitor gwałtownie zamilkł i odwrócił się. Jego głowa odgięła się do tyłu, jak gdyby spoglądał w górę. Następnie, wydając niewielki krzyk, pochylił się w stronę swojego biurka i pozostał bardzo, bardzo nieruchomy.

“Najwyższy? Najwyższy?” W pokoju było zupełnie cicho. Nic się nie poruszało, nie było słychać żadnego dźwięku. Rabinowitz rozejrzała się dokoła. W wirtualnym pokoju nie znajdował się nikt oprócz Levexitora i jej. Ale Levexitor nie poruszał się.

Rabinowitz podeszła kilka kroków do przodu, aż znalazła się tuż obok wysokiego gospodarza. Wyciągnęła rękę, aby go dotknąć. Odczuła masywność, tak jakby dotykała drzewo poprzez grube rękawice gumowe, lecz nic więcej oprócz tego wrażenia. Wirtualne ciało Levexitora było tak prawdziwe jak i ściany–i nie poruszało się więcej od nich.

Posuwała się powoli po pokoju. Jej kroki nie wydawały żadnego dźwięku. Levexitor także nie wydawał żadnego dźwięku. Jedyne, co słyszała, to był własny puls rozsadzający jej uszy i oddech, który starała się uregulować.

Nie byłoby dobrym pomysłem wołanie lub pytanie się, czy ktoś tam jest. W tej wirtualnej przestrzeni znajdowała się jedynie projekcja jej osoby i Levexitora. Ktoś lub coś mogło wtargnąć do realnej przestrzeni Levexitora, a może w rzeczywistości nadal tam się znajduje, ale ona nie mogła tego zobaczyć.

Kogoś trzeba zawiadomić. Rozejrzała się po słabo umeblowanym pokoju w poszukiwaniu jakiegoś urządzenia komunikacyjnego. Nic takiego nie rzucało się w oczy. Biurko Chalnasa było puste i nijakie. Na biurku Levexitora znajdowały się jakieś konsole cyfrowe, ale leżał na nich a ona nie była w stanie go przesunąć. A nawet gdyby mogła, konsole mogły nie działać intuicyjnie.

Ciało Levexitor nagle zostało zszarpnięte ze stołu. Nie był to świadomie kontrolowany ruch. Rabinowitz widziała, jak niewidzialne ręce przemieszczały się po panelu sterowania na pulpicie. Nagle biuro obcego zniknęło, a ona znalazła się z powrotem w swoim pokoju wirtuacyjnym.

Objęła sią ciasno ramionami i usiadła na tapczanie, drżąc jak liść. Szczękała zębami; nie mogła sobie przypomnieć, czy przydarzyło jej się to w ogóle od czasu, kiedy po raz pierwszy przeczytała w wieku lat czternastu “Serce oskarżycielem”. Zamknęła oczy i starała się uregulować nagłe zasapanie regularnym oddechem.

Powoli, bardzo powoli, odzyskiwała kontrolę. Zmusiła drżące usta do zakomenderowania: “Telefonie: San Francisco, Interpol, detektyw Hoy”. Po chwili uśmiechnięta twarz detektywa pojawiła się przed nią.

“Co za miła niespodzianka, pani Rabinowitz,” powitał ją detektyw. "Nie sądziłem, że usłyszę cię tak szybko”.

“Wcale nie jest ona miła,” odpowiedziała. “Ani trochę. Musisz skontaktować się z władzami na Jenithar. Coś się stało z Levexitorem. Myślę, że został zamordowany.”

***

“Czuję się jak idiotka” dorzuciła Rabinowitz. “Wpadłam w panikę jak niedorzeczna nastolatka. I nic mi nie groziło. Nie mógł mnie dotknąć–”

“Byłaś obecna w momencie, kiedy czyjeś życie gwałtownie się zakończyło,” powiedział uspokajająco Hoy zza biurka salonu. “Albo przynajmniej wirtualnie obecna. Myślę, że byłoby nienaturalne, jeśli nie byłabyś w szoku.”

“Był tam ze mną,” kontynuowała Rabinowitz. "Morderca. Nie mogłam go widzieć, nie mogłam go słyszeć, nie mogłam go dotknąć. Ale znajdował się tam. On był w świecie rzeczywistym a ja w wirtualnym, ale mieliśmy wspólny łącznik–był nim Levexitor. Czy sądzisz, że widział mnie?”

Hoy zawahał się. “Wiesz, mógł przejąć kontrolę nad komputerem Levexitora bez przebywania w tym samym miejscu. Czy projekcja wirtualna twojej osoby jest podobna do twojego rzeczywistego wyglądu?”

“W zasadzie tak. Jestem całkiem zadowolona z tego, jak wyglądam.”

“Więc jest nas dwoje.” Hoy uśmiechnął się szeroko.

“Dziękuję, detektywie. Za każdym razem, kiedy myślę, że może nie jesteś takim całkiem mydłkiem, grzecznie wyprowadzasz mnie z błędu. Myślę, że nie ma znaczenia, czy on mnie zobaczył, czy nie. Levexitor wymieniał moje imię dosyć często. Morderca musiał być tam cały czas. To wyjaśnia dziwne przerwy w wypowiedziach Levexitora. Przynajmniej to oznacza, że ​​jestem poza twoją listą podejrzanych.”

“Niestety muszę cię rozczarować, ale nie. Mogłaś zabić Levexitora, aby ukryć swoje ślady, kiedy dowiedziałaś się, że zacząłem coś podejrzewać.”

“Trzeba naprawdę mieć paranoiczne myśli, żeby tak sądzić.”

“Po prostu życie. Jednakże przesunęłaś się w dół listy.”

“Dziękuję”. Rabinowitz spojrzała mu prosto w oczy. “Kto jeszcze jest na tej liście? Jakie mam towarzystwo?”

“Nie musisz zajmować tym swojej ślicznej główki.”

“Jeśli jeden z twoich podejrzanych zamordował Levexitora i jeśli wie, kim jestem, może próbować mnie uciszyć. Muszę zadbać o swoją ochronę. Nadal jestem świadkiem, nawet jeśli nic nie widziałam.”

Hoy zamyślił się. “Cóż, jeśli jesteś winna, nie będzie to dla ciebie wielka niespodzianka. Jivin Rashtapurdi jest z pewnością w tym układzie.”

“Gangster?”

“Nie, sprzedawca. Szukamy innego agenta literackiego o nazwisku Peter Whitefish. Znasz go?”

“Prowadziłam z nim jakieś transakcje.”

“A co o nim sądzisz?”

“Reprezentuje swoich klientów w sposób, jaki uważa za najlepszy dla ich interesów.”

“To znaczy?”

“Oznacza to, że nie zna czegoś takiego jak zawodowa uprzejmość. Kto jeszcze znajduje się na twojej liście?”

На страницу:
1 из 2