
Полная версия
Wiesław

Wiesław sielanka krakowska w pięciu aktach
I
Z żoną Stanisław wychodzi z komory,Wnosi do izby dwa pieniężne wory;Czterysta złotych ułożył na ławieI tak powiada: »Zgarnij to, Wiesławie,Jedź do Krakowa, a za te talary1Kup mi dwa konie i wybierz do pary.Syn mój jedyny na wojnie zabity,Mnie schyla niemoc i wiek nieużyty,Nie mam z chudobą poufać się komu,Ty prawą ręką stałeś mi się w domu;Po mojej śmierci, tyś rodziny głowa,Jeśli, daj Boże, córka się uchowa, —Ma lat dwanaście, nieskąpo urody,Możesz jej czekać, sameś jeszcze młody«.– »Tak jest, dla ciebie (Bronisława powie)Strzegę tej córki, jakby oka w głowie.A cóż droższego mieć możesz od matki?Jedneć to moje przed grobem dostatki«.Bronika matkę objęła za szyjęI wstyd rumiany na jej piersi kryje,Lecz pusty uśmiech zwraca na Wiesława.A dalej smutna rzekła Bronisława:»Miałam ja drugą, litościwy Boże,Oko się za nią wypłakać nie może:Zaledwie piąty kwitnął owoc sadu,Gdy mi zniknęła, jako cień, bez śladu.Już to dwunastym liściem wiatr pomiata,Jak myśli matki zatruwa jej strata.Gdy wojna2 polskie dobijała plemię,W pustkach wsi stały, a odłogiem ziemie,Okolnych lasów i wiosek pożaryGniewu Bożego zwiastowały kary.Z wiatrem, co strzechy i konary walił,Do nas wróg przybył i wioskę zapalił.Dzień to był sądu! Śród płaczu i gwaru,Wśród ciemnej nocy, wichrów i pożaruRazem rolnicy ku obronie bieżą,Razem się wojsko ciśnie za grabieżą;W tej walce z dymem poszła nasza strzecha.Wtedy mi córka, jedyna pociecha,Znikła bez śladu. Przez długie ja czasyChodziłam za nią na wioski i lasy,Ale, jak kamień do Wisły rzucony,Zniknęła wiecznie; głuche wszystkie strony.Co rok do kłosów przychodzą oracze,A ja dziecięcia nigdy nie zobaczę.Na świat szeroki próżno rzucać oko,Świat nie pocieszy, a niebo wysoko.Niech wola Boska będzie, Boska chwała! —Ciebiem ja za nią, synu, wychowała;Bo gdzie sierota przyjęta pod strzechę,Tam z niebem bliższy Bóg zsyła pociechę.Może też moje utracone dziecięPodobnie kędyś na szerokim świecieLitość znalazło, żyje gdzie u matki,Pomiędzy własne policzone dziatki.W takiej ja myśli po ojców twych stracieCiebie małego wychowałam w chacie.Litość za litość. – Niebieska opiekaTajnie nagradza uczynki człowieka.A jeśli ziemia strawiła jej kości,Swobodna dusza w krainach przyszłościIgra wesoło przy niebieskiej MatceI łaskę nieba zwabia naszej chatce«.Tu Bronisława zalała się łzami;Rade łzy płyną za matki myślami.Płakała zaraz i córka przy boku.Lecz łzy, męskiemu nieprzystojne oku,Kryjąc, Stanisław karci smutek żony:»Jaki los w niebie komu naznaczony,Próżno się troskać; Bóg, siedząc wysoko,Nad całym światem opatrzne ma oko,Wszakże On ojcem wszędzie i na wieki,Cóżby zdołało ujść jego opieki?Lepsze nad smutek ufanie pobożne.Idź, Wiesławowi przygotuj nadrożne!3A ty pośpieszaj i chroń się przygody,Bo zawsze wiele ufa sobie młody;Przywieź twej przyszłej podarunek z drogi!«Wiesław obojgu kornie ścisnął nogiI wyszedł z chaty, przenikniony cały,Że takich ojców niebiosa mu dały.II
Już miły wieczór uśmiechał się ziemi,Gdy wracał Wiesław z końmi kupionymi.Z przydrożnej wioski rozlega się granie,Słychać wesołe pląsy i śpiewanie,Parskając, konie bieżą po gościńcu,Widać dziewoje przy rucianym wieńcu,Biją drużbowie w podkówki ze stali,A gdy wędrowca mile powitali,Tak rzekł starosta4, zarządca wesela:»Dobrze to w każdym znaleźć przyjaciela!Witajcież do nas, wy z Proszowskiej ziemi!5Nie chciejcież gardzić dary ubogimi.Pożyjcie z nami, czem tu gospodarzyWdzięczna prac rola i dobry Bóg darzy.Napatrzycie się krakowskim dziewojom,Rozlicznym tańcom i przecudnym strojom;Wreszcie i w tany puścić się nie szkodzi,Bo choć strudzeni, widzę, żeście młodzi«.Na to Halina przystąpiła młoda,W całem weselu najpierwsza uroda;Wstydzi się, wstydzi, jednak przed nim staje,Ciasto z koszyka i owoc podaje:»Obcy wędrowcze! jużci przyjąć trzebaNaszych owoców i naszego chleba!«A przytem uśmiech jakowyś uroczyZwrócił na siebie wędrownika oczy,I zwrócił tyle, że odtąd jedynieOkiem i duszą został przy Halinie.Wchodzi do izby na wesołe tanyZ kubkiem od drużbów Wiesław powitany;Potem starosta, zarządca wesela,W te słowa drużbom porady udziela:»Jużci pierwszeństwo zostawcie obcemu,Niech idzie w tany, niech też po swojemuSkrzypkom zanuci, dziewoję wybierze;Bo z obcym trzeba uczciwie i szczerze«.I wybrał druchnę, której wdzięk uroczyZwrócił na siebie wędrownika oczy.Naprzód wychodzi, przed muzyką staje,Halina w pląsach rękę mu podaje;Za nim się wkoło młodzieńcy zebrali,Nucą i biją w podkówki ze stali.Wiesław się za pas ujął ręką prawą,Zagasił wszystkich poważną postawą,W skrzypce i basy sypnął grosza hojnie,Ojcom za stołem skłonił się przystojnie.Halina pląsa z miną uroczystą,Oburącz szatę ująwszy kwiecistą,On tupnął, głowę nachylił ku ziemiI zaczął nucić słowy takowemi:»Niechże ja lepiej nie żyję,Dziewczę, skarby moje,Jeśli kiedy oczka czyjeMilsze mi nad twoje!Patrzajże mi prosto w oczy,Bo widzi Bóg w niebie,Że mi ledwo nie wyskoczySerduszko do ciebie!Bierze Halinę i tak wokoło,Przodkując drużbom, tańczy wesoło;A gdy ku skrzypcom znowu powróci,Staje i w pląsach tak dalej nuci:»Czemuż ja w proszowskiej ziemiMałe zaznał dziecię?Byłbym między krakowskiemiNajszczęśliwszy w świecie!Krew, nie woda, ludźmi włada,Bo któż sercem rządzi?Człowiek pragnie i układa,A wszystko Bóg sądzi«.Halina w pląsach przed nim ucieka,On, w ręce bijąc, goni z daleka.A gdy dogoni, z ujętą wróci,Staje i w pląsach tak dalej nuci:»Nie uciekaj, dziewczę lube,Moje sto tysięcy!Dogonię ja moją zgubęI nie puszczę więcej!Krąży ptaszek w szumnym lesie,Gałązek się czepia,Aż dognany, piórka niesie,Gniazdeczko ulepia«.Sam teraz w pląsach przed druchną stroni,A ona za nim poskocznie goni,I, dogoniony, gdy znowu wróci,Staje i w pląsach tak przed nią nuci:»Gospodarzu, nie dasz wiary,Jak konie opłacę:Wydałem ja twe talary,Moje serce stracę.Grajcie, skrzypki, bo się smucęW opłakanym stanie;Z konikami ja powrócę,Serce się zostanie«6.Dłoń mu podała, a on wokoło,Przodkując drużbom, tańczy wesoło,A gdy do nowej piosneczki stanie,Skrzypek drzemiący zakończył granie.Na to Halina, zapłoniona cała,Między teścine za stół uciekała;Wiesław staroście i matkom się kłania;Słychać wokoło pokątne szemrania.Długo się Wiesław gościnnie weselił,Już się też dzionek nad górami bielił;Pożegnał wszystkich w zasmuconym stanie,Wciąż mając w uszach i śpiewki i granie;W sercu niepokój, a myśli jedynieKrążą niewolne przy pięknej Halinie.III
Pospieszał Wiesław i lasem i polem,Ale się ostać nie może przed bólem:Bo kiedy miłość raz w sercu osiędzie,Daremny namysł i rozsądek będzie.Przeto, co myślał, co czynić przystało,Stanowi wyznać otwarcie i śmiało.Oczekiwany, wjechał do podwórka,Wybiegł Stanisław, i matka, i córka,Głaszczą koniki i wiążą u płotu,Cieszą się wszyscy z prędkiego powrotu,Z taniości kupna i koników radzi;Sam je Stanisław do stajni prowadzi,Rychłą wieczerzę rozkazuje matce.Skoro milczący Wiesław usiadł w chatce,Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.
1
Talar – dawna moneta, wartości około 6 złp.
2
Wypadki przedstawione w poemacie zachodzą roku 1806, w okolicy Proszowic, w Krakowskiem.
3
Nadrożne – żywność i przybory do drogi.
4
Starosta weselny, który kieruje całą uroczystością.
5
Proszowice – miasto dawniej powiatowe, dziś w powiecie miechowskim, wówczas (1806 r.) zostawało pod panowaniem Austryi.
6
Obraz tańca, przeplatanego piosenkami, zgodny z rzeczywistością.